Strajk zrobiłem w trzy godziny, od 5:30 do 8:30. Z tym że pracowałem nad strajkiem miesiąc, prowadząc wiele rozmów i kodując ludziom konieczność takiego protestu. Ale we wtorek, 26 kwietnia rozmawiałem już tylko z konkretnymi osobami, które były potrzebne do zahamowania produkcji: z ludźmi na mostkach, z suwnicowymi. Na halach maszyn nie gadałem ze służbą ruchu, ale gdy włączyłem czerwono światło i krzyknąłem: „Strajk!”, wszyscy się znaleźli.
Nowa Huta, 26 kwietnia
Podobno kombinat w Nowej Hucie obstawiony jest czołgami i milicją. Może nie ośmielą się ich użyć, bo pogotowia strajkowe wszędzie i zakłady gotowe są do strajku, w razie podjęcia siłowego rozwiązania konfliktu.
Co z tego wszystkiego wyniknie… Jaruzelski się nie cofnie i nie zacznie konkretnych rozmów ze społeczeństwem, z „Solidarnością”, z opozycją. Władze nie mają na to odwagi.
Warszawa, 1 maja
Teresa Konarska, dziennik ze zbiorów Archiwum Opozycji Ośrodka KARTA.
Wyciągnąłem długopis i od razu zaczynam: „Ile?” (jak w Brygidzie rozmawiałem z Wałęsą, mówił: „Aloś, robotnikowi postaw najpierw pieniądze”). „No, trzy dychy” — mówią. „Bądźcie poważni!” — „A, złociutki, co to dzisiaj jest”. Ja mówię: „Piętnaście do dwudziestu, zgoda?”. Zapisałem: „Podwyżka zarobków o 15.000-20.000 zł”. I dalej: „A jako drugie proponuję «Solidarność», gwarant, że będzie można powalczyć o dalsze pieniążki”. — „A, tak jest, «Solidarność»!” — „W Nowej Hucie mogło tego postulatu nie być, czaili się, ale w Stoczni?...”. „Przywrócenie NSZZ «Solidarność» w Stoczni Gdańskiej” — zapisałem. […] I: „Zwolnienie więźniów politycznych”. „I żeby mogli wrócić do Stoczni nasi koledzy, co?”. Zanotowałem: „Przyjęcie do pracy zwolnionych za przekonania”. A jako piąte: „Nierepresjonowanie strajkujących”. […]
Było gdzieś kwadrans po pierwszej. Dyrektor [Czesław] Tołwiski zaprosił mnie do gabinetu. „Ale ci panowie — nie” — mówi. Wepchnąłem ich, chodziło o świadków. W gabinecie siedziało dwóch ubeków, opasłych dobrze, najpewniej pułkownicy, bo tacy nażarci. […]
Dyrektor dostał telefon. „Co to ma znaczyć, panie Szablewski, bramy zamykają”. Ja mówię: „Przecież jest strajk, mają być otwarte?”. — „Ale sprawę podwyżek jutro wyjaśnimy.” — „Panie dyrektorze, wobec tego do jutra postrajkujemy, do widzenia”.
Stocznia Gdańska, 2 maja
Tomasz Tabako, Strajk 88, Warszawa 1992.
Uroczysty i podniosły nastrój towarzyszył tradycyjnym pochodom, wiecom, manifestacjom, jakie odbyły się wczoraj w miastach, wsiach i osiedlach całego kraju. Tegoroczne Święto Pracy obchodziliśmy w 40. rocznicę powstania PZPR, w 70. rocznicę powstania KPZR oraz 70. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Przy słonecznej pogodzie w manifestacjach, pochodach i wiecach wzięło udział ponad 9 milionów osób.
Warszawa, 2 maja
„Trybuna Ludu” nr 101, z dn. 2 maja 1988.
2 maja hutnicy mogli odetchnąć z ulgą, bo rozpoczął się strajk w „mojej” stoczni. Zainicjowali go młodzi ludzie z wydziału K-1, którzy po krótkim wiecu zorganizowanym przez 29-letniego spawacza Jana Staneckiego domalowali na flagach wiszących od poprzedniego dnia (1 maja) napisy „Solidarność” i w sile około czterystu osób poszli pod gmach dyrekcji. Tam sformował się 4-osobowy zalążek komitetu protestacyjnego, który — po wstępnych uzgodnieniach — ruszył do dyrektora naczelnego stoczni. Przedstawiono mu następujące postulaty: 1) Podwyżka zarobków o kilkadziesiąt procent; 2) Przywrócenie działalności NSZZ „Solidarność” w Stoczni Gdańskiej; 3) Zwolnienie więźniów politycznych; 4) Przyjęcie do pracy wszystkich zwolnionych za przekonania polityczne; 5) Nierepresjonowanie strajkujących. Ponieważ dyrektor bał się tych żądań i świadomie prowadził rozmowę na manowce, robotnicy wyszli, trzaskając drzwiami. Następnie uradzili z pozostałymi, że nie ma innego wyjścia niż strajk okupacyjny.
Pechowo się złożyło, że 2 maja miałem jeszcze krótkie zwolnienie lekarskie i na początku dnia nie było mnie w pracy. Strajku w stoczni wówczas nie pragnąłem, bo termin uważałem za trochę przedwczesny. Kiedy jednak w ciągu paru godzin protest nabrał dynamizmu, nie mogłem go zignorować — i jako stoczniowiec, i jako przewodniczący „Solidarności” — choć z powodu braku mocniejszego odzewu społecznego czułem się trochę jak generał bez armii.
Gdańsk, 2 maja
Lech Wałęsa, Droga do wolności. 1985-1990 decydujące lata, Warszawa 1991.
Nagle koledzy znajdujący się najbliżej drzwi zaczęli krzyczeć: „Wychodzimy, wjechało ZOMO!”. Zomowcy z pałami, łomami i siekierami weszli na rozdzielnię i zaczęli krzyczeć: „Padnij, nie ruszać się!”. Chłopcy z rozdzielni padli na ziemię. Zomowcy weszli do środka i zaczęli rozbijać drzwi, wyważać je łomami, tłuc szyby w oknach. […] Staliśmy tak otoczeni przez milicję z pałami i z wycelowaną w nas bronią.
Nowa Huta, 5 maja
5 maja o świcie dyrektor wykonał manewr, który był ciosem poniżej pasa, a mianowicie — zamiast negocjować, zawiesił stocznię! Poderwało mnie to do walki, chyba nawet z przekleństwem na ustach. Musiałem natychmiast postarać się o jakąś przeciwwagę, jakiś konkret, wymyśliłem więc, że za strajk będą wypłaty ze strajkowej kasy solidarnościowej i nikt nie straci ani złotówki. Niestety, moje krzepiące słowa nie starczyły na długo. Wieści z rozbitej Huty im. Lenina oraz szczekanie dyrekcji przez radiowęzeł rozmiękczyły mniej odpornych, szczególnie mieszkających poza Gdańskiem. Dyrektor Tołwiński kazał rozkolportować ulotki z oświadczeniem, że kto odstąpi od strajku, dostanie płatny urlop, a Polska Agencja Prasowa informowała świat, że badane są właśnie ekonomiczne podstawy działalności Stoczni Gdańskiej. Od tego dnia zaczęło się wyraźne „wyciekanie” ludzi poza bramy, przy czym największą wytrzymałość psychiczną wykazało pokolenie 20-latków, którzy pod koniec stanowili około 90 procent strajkujących. Po prostu młodzi robotnicy zaparli się, że chcą mieć swój związek, broniący ich przed chamstwem, nieuczciwością i brakiem kompetencji majstrów.
Gdańsk, 5 maja
Lech Wałęsa, Droga do wolności. 1985-1990 decydujące lata, Warszawa 1991.
Podczas pierwszej rundy negocjowano wyłącznie postulaty płacowe, gdyż o legalizacji „Solidarności” dyrektorzy w ogóle nie chcieli słyszeć. Wiedziałem, że będą grali na zwłokę i w pozostałych kwestiach, ale ja też grałem na zwłokę — chciałem przeciągnąć strajk co najmniej do poniedziałku 9 maja, licząc po cichu, że może przyłączy się do nas część kraju.
Stocznia Gdańska, 7 maja
Lech Wałęsa, Droga do wolności. Decydujące lata 1985–1990, Warszawa 1991.
Podczas pierwszej rundy negocjowano wyłącznie postulaty płacowe, gdyż o legalizacji „Solidarności” dyrektorzy w ogóle nie chcieli słyszeć. Wiedziałem, że będą grać na zwłokę i w pozostałych kwestiach, ale ja też grałem na zwłokę — chciałem przeciągnąć strajk co najmniej do poniedziałku, 9 maja, licząc po cichu, że może przyłączy się do nas część kraju. Niestety, czas pokazał, że byłem naiwny. Tymczasem władza próbowała różnych sztuczek z podręcznika wojny psychologicznej. Na przykład późnym wieczorem zwalało się pod stocznię kilkuset zomowców, którzy rozwijali szyk bojowy, podbiegali do bramy i... równym chórem życzyli nam dobrych snów. Innym razem potrafili stać przez długie kwadranse i w milczeniu walić pałkami o plastikowe tarcze. Pewnej nocy zawisły w ciemności dwa helikoptery, z których przez megafony zaczęto emitować odgłosy bitwy ulicznej, strzałów, skandowania: „Ge-sta-po”. Następnego dnia pół Gdańska mówiło, że chyba ludzi pod stocznią mordowali, a ksiądz Bryk miał wielu chętnych do spowiedzi.
Gdańsk, 7 maja
Lech Wałęsa, Droga do wolności. 1985-1990 decydujące lata, Warszawa 1991.
W niedzielę, 8 maja kontynuowane były rozmowy z agresywnie nastawionym kierownictwem, otrzymującym jakieś instrukcje przez czerwony telefon. Nasi negocjatorzy odnosili wrażenie, że są zwodzeni i prowokowani do nierozważnych wypowiedzi. W kilka godzin później dyrektor Czesław Tołwiński zagroził likwidacją stoczni, co spowodowało reakcję komitetu strajkowego w postaci twardego oświadczenia. Jednocześnie mecenas Siła-Nowicki wrócił od telefonu z wiadomością, że minister spraw wewnętrznych Kiszczak jest przychylnie nastawiony do niektórych stoczniowych postulatów, dając słowo honoru, że niebawem zostaną wypuszczeni na wolność „prawie wszyscy więźniowie polityczni”. Powiedziałem wtedy: „My gramy o remis, a oni — o nokaut”.
Gdańsk, 8 maja
Lech Wałęsa, Droga do wolności. 1985-1990 decydujące lata, Warszawa 1991.
Rano zadzwonił do mnie pułkownik MSW Kubicki, z polecenia Kiszczaka, i poinformował: „Wynegocjowane przez gen. Kiszczaka z mec. Siłą-Nowickim warunki porozumienia stoczniowcy odrzucili. Odrzuciwszy je, tracą wszystko”. […] Oświadczyłem: „Zrywacie kontakty, panowie, to błąd. Pozostaję do dyspozycji w ewentualnym nawiązaniu płaszczyzny spotkań między władzami a strajkującymi” — takie sakramentalne zdanie. Rezultatem był telefon od gen. Kiszczaka, około 10:30. Kiszczak podziękował za to, że nadal gotów jestem służyć mediacją. Podtrzymał gwarancje dotyczące bezpieczeństwa strajkujących, także uwolnienia więźniów.
Gdańsk, 9 maja
Tomasz Tabako, Strajk 88, Warszawa 1992.
Kolejne rozmowy — o świcie 9 maja — nie wniosły niczego nowego mimo trzygodzinnej dyskusji, która podobno w końcowej fazie zamieniła się w niezłą pyskówkę. Dyrekcja dawała wyraz swej dezaprobacie, że w imieniu robotników zabierają głos „jacyś przywleczeni doradcy”. W końcu postawiono strajkującym kolejne uwłaczające ultimatum, wobec czego przedstawiciele komitetu wstali i wyszli. Mecenas Siła-Nowicki, rozgrywający partię własnymi kartami, po kolejnym telefonie do Warszawy stwierdził, że minister Kiszczak się usztywnił, choć nadal pragnie „pokojowego” rozładowania konfliktu — pewnie dla zatarcia złego wrażenia po spacyfikowaniu kombinatu w Nowej Hucie. Ja na to: „Oni chcą nas załatwić metodą «odpływową», czekając, że wszyscy uciekniemy jak szczury. Ale nam, bardziej niż o jałmużnę, chodzi o powrót «Solidarności»!”
Gdańsk, 9 maja
Lech Wałęsa, Droga do wolności. 1985-1990 decydujące lata, Warszawa 1991.
Zdecydowaliśmy się na podjęcie suwerennej decyzji opuszczenia Stoczni bez uzgodnień z władzą, której postawa uniemożliwiła porozumienie. […] Tym razem nie udało się nam zwyciężyć. Nie wychodzimy ze Stoczni z tryumfem, ale wychodzimy z podniesionym czołem, przekonani o potrzebie i słuszności naszego protestu przeciwko panującym w Polsce stosunkom, przeciwko traktowaniu nas w sposób uwłaczający naszej godności, przeciwko arogancji władzy ponoszącej odpowiedzialność za biedę Polski i jej obywateli. […]
Robotnicy Nowej Huty i my ze Stoczni Gdańskiej wygraliśmy sprawę bezcenną: po kilku latach bierności i poczucia beznadziejności polskie społeczeństwo odżywa!
Stocznia Gdańska, 10 maja
Tomasz Tabako, Strajk 88, Warszawa 1992.
Zakończenie strajku w stoczni nastąpiło 10 maja 1988 wieczorem. Decyzję tę podjąłem co prawda już rano, lecz trzeba było jeszcze sfinalizować szereg wcześniej zaplanowanych przedsięwzięć: dopracować końcowe oświadczenia, wypłacić obiecany ekwiwalent strajkowy, zapakować i przygotować do ewakuacji offsety. W ciągu tego dnia kilkakrotnie następowały prowokacje ze strony grup młodych ludzi, których — jak się okazało — zmobilizowano w trybie nagłym do obrony cywilnej, a potem przerzucono do stoczni, by siali zamęt i ewentualnie dali pretekst do użycia oddziałów ZOMO. Na szczęście wielu spośród owych młodziaków nie czuło przekonania do takiej misji, dlatego wręcz się prosili, żeby ich „wyrzucać za bramę”. Natomiast zupełnie inaczej zachowywali się bojówkarze „dyrekcyjni” — agresywni, wulgarni, często pod wpływem alkoholu. Niemal codziennie miały miejsce wyścigi wózków akumulatorowych: raz „dyrekcyjni” próbowali szarpać naszych, to znów nasi gonili „dyrekcyjnych”. Było w tym trochę sportu, bo „dyrekcyjni” stanowili mniejszość i gdybyśmy naprawdę chcieli, dalibyśmy im jednorazową odprawę. [...]
Opuściliśmy stocznię z podniesionymi czołami — zwartą, robotniczo-studencką ławą. Miałem spokojne sumienie, bo zrobiłem wszystko, co się dało. Dziesiątki razy podbiegałem do mikrofonu, gdy tylko opadały nastroje. Podbechtywałem zarówno kolegów z komitetu strajkowego, jak i robociarską brać w drelichach. Póki trwaliśmy, ja nie mogłem ani razu dać po sobie znać, że mam wątpliwości, że czuję zimny beton, że — szarpany z prawa i lewa — rzuciłbym wszystko w cholerę i pojechał na ryby. Jednocześnie naprawdę byłem przekonany, że po tym pierwszym zrywie nastąpią kolejne. Nasz strajk się nie udał, bo zaistniał zbyt wcześnie, przede wszystkim jako poparcie dla Nowej Huty. Wyszło nas ze stoczni tysiąc chłopa. Przepuszczeni przez kordony ZOMO dotarliśmy do pobliskiego kościoła św. Brygidy, gdzie niebawem przybył także, aby nas powitać i pobłogosławić, ksiądz biskup Tadeusz Gocłowski. W gotyckich murach świątyni staliśmy z flagami, płakaliśmy i śpiewaliśmy — „przed Twe ołtarze zanosim błaganie: Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”.
Gdańsk, 10 maja
Lech Wałęsa, Droga do wolności. 1985-1990 decydujące lata, Warszawa 1991.
[...] wystąpiliśmy bez jakiejkolwiek inspiracji z zewnątrz. [...] Około 8.00 zatrzymały się wszystkie urządzenia przeładunkowe. [...] Zaczynano przerywać pracę. [...] Na początku była powszechna euforia podszyta jednak panicznym strachem. [...] Obecnie sytuacja w porcie jest ustabilizowana na czwórkę z plusem. Czekamy na przyjazd Generała Jaruzelskiego, a przede wszystkim na uregulowanie sprawy pluralizmu związkowego oraz rozwiązanie problemów płacowych. Innego wyjścia jak zwycięstwo, nie mamy!
Szczecin, 19 sierpnia
„Biuletyn Strajkowy” Szczecin nr 3, z 19 sierpnia 1988.
Twoje słowa są dla nas drogowskazem. Pamiętamy, co wielokrotnie powiedziałeś o podmiotowości i godności człowieka i jego pracy, o konieczności zapewnienia rodzinom godziwych warunków egzystencji, o prawie ludzi pracy do swobodnego zrzeszania się w niezależne związki zawodowe, o prawie do istnienia NSZZ „Solidarność”. Strajkujące załogi Szczecina [...] domagają się od władzy realizacji tych właśnie naturalnych, przyrodzonych ludziom praw. Na piersiach strajkujących widnieją wizerunki Matki Boskiej Częstochowskiej, w której ręce złożyliśmy nasze nadzieje.
Szczecin, 20 sierpnia
„Biuletyn Strajkowy”, nr 4, z 20 sierpnia 1988.
[Józef Czyrek] oświadczył, że gen. Jaruzelski zgadza się na rozmowy z Wałęsą, z tym że z ramienia zarówno rządu, jak i Biura Politycznego jego rozmówcą będzie gen. Kiszczak. Podtrzymany był warunek, by nie doszło do strajku w Stoczni Gdańskiej. Powiadomiony o tym telefonicznie Lech Wałęsa odpowiedział, że jest już zbyt późno (była godzina 23.30) i nie ma technicznych możliwości odwołania akcji strajkowej. Nie był też zachwycony osobą rozmówcy ze strony rządu.
21 sierpnia
Antoni Dudek, Agonia Peerelu, "Karta" nr 27/1999.
Jesteśmy głęboko zaniepokojeni postawą władz wobec dzisiejszych strajków. Gorycz i poczucie krzywdy ludzi podejmujących strajk są dla nas w pełni zrozumiałe — podobnie jak wszyscy, odczuwamy skutki choroby toczącej od lat naszą Ojczyznę. [...]
Boli nas traktowanie strajkujących jak egoistów i awanturników. U podstaw decyzji o strajku leży nie chęć awanturnictwa, lecz poczucie beznadziejności i krzywdy, brak zaufania dla dotychczasowej polityki władz, wreszcie pragnienie przezwyciężenia sztucznych barier przeszkadzających w budowaniu Polski sprawiedliwej. [...] Trzeba szybko doprowadzić do porozumienia, nie obrażać ludzi, lecz prowadzić z nimi dialog. [...] Wbrew dotychczasowym doświadczeniom pragniemy raz jeszcze wyrazić nadzieję, że można rozwiązywać nasze wewnętrzne sprawy w poczuciu odpowiedzialności wszystkich za Polskę i poszanowaniu godności każdego człowieka.
Szczecin, 21 sierpnia
„Biuletyn Strajkowy”, nr 5, z 23 sierpnia 1988.
Oświadczamy wyraźnie: za skutki strajku ekonomiczne, społeczne i inne – odpowiedzialna jest władza, która mieni się robotniczą, a w sposób arogancki i pogardliwy traktuje strajkujących robotników. A przecież strajkujący domagają się jedynie respektowania podstawowych, ludzkich i pracowniczych praw. […] Czując się głęboko odpowiedzialni za losy kraju […] raz jeszcze wzywamy władze do podjęcia rozmów.
Szczecin, 23 sierpnia
„Biuletyn Strajkowy” [Szczecin] nr 6, sierpień 1988.
Strajk sierpniowy tym się różnił od majowego, że był pełen szumu, inicjatyw. Sprzęt nagłaśniający pożyczył nam warszawski piosenkarz Piotr Szczepanik, drukarnię zorganizowaliśmy „w oparciu o wałki”. Robotnicy ze Stoczni Gdańskiej szybko skrzyknęli do strajku zakłady sąsiadujące „przez płot”: Stocznię Remontową i Stocznię Północną, a potem także Stocznię „Radunia”, Stocznię „Wisła” i Morski Port Handlowy. Wzruszające to były momenty, gdy z kilku stron zbliżały się do siebie, machając flagami, grupy uradowanych robotników, którzy krzyczeli z pełnych piersi: „Nie ma wolności bez «Solidarności»!” W drugim dniu strajku zaimprowizowaliśmy wiec pod bramą, gdzie dość długo zabierałem głos. Mówiłem o tym, że kolebka „Solidarności” musi przykładnie strajkować, jeśli wcześniej ruszyły inne regiony. Przypomniałem o poniżeniach, jakich od lat doznawaliśmy ze strony władzy — zarówno tej w stolicy, jak i w zakładach pracy. Pytałem o perspektywy dla naszych dzieci. Wyzywałem na wszystkich, którzy zrujnowali nasz kraj, lecz jednocześnie lekko uderzałem w tony pojednawcze, negocjatorskie.
Gdańsk, 23 sierpnia
Lech Wałęsa, Droga do wolności. 1985-1990 decydujące lata, Warszawa 1991.
Uczestników strajku przedstawia się jako awanturników, ludzi nieodpowiedzialnych, którzy powodują straty i pogłębiają chaos w życiu gospodarczym i społecznym. [...] Oświadczamy wyraźnie: za skutki strajku ekonomiczne, społeczne i inne — odpowiedzialna jest władza, która mieni się być robotniczą, a w sposób arogancki i pogardliwy traktuje strajkujących robotników. A przecież strajkujący domagają się jedynie respektowania podstawowych, ludzkich i pracowniczych praw. Prawa te zagwarantowane są w Konstytucji oraz w międzynarodowych paktach i konwencjach ratyfikowanych przez PRL. W tej sytuacji powoływanie się przez władze na konieczność przestrzegania prawa jest po prostu śmieszne i cyniczne. Właśnie brak poszanowania prawa przez władze [...] jest jedną z głównych przyczyn licznych kryzysów w PRL. Za kryzysy te płaci tylko jedna strona — społeczeństwo. [...] Dlatego jesteśmy zdecydowani strajkować nadal. [...] Czując się głęboko odpowiedzialni za losy kraju, losy strajkujących [...] raz jeszcze wzywamy władze do podjęcia rozmów.
Szczecin, 23 sierpnia
„Biuletyn Szczeciński”, nr 6, z 24 sierpnia 1988.
Aktualnie sytuacja wygląda w ten sposób, że blokada milicyjna jest zacieśniona, a nad portem krążyły i nadal krążą na niskich pułapach helikoptery. [...] Tutaj nic nie jest wiadome. Wszystko jest możliwe. Tak samo jest możliwe, że ta mediacja [mecenasa Siły-Nowickiego] skutki przyniesie, jak to, że możemy zostać zaatakowani. Wszystko jest możliwe! Tutaj przewidywać jest nie sposób. Ludzie bardzo dzielnie się trzymają. Wspaniali ludzie!
Szczecin, 24 sierpnia
„Biuletyn Strajkowy”, nr 7, z 25 sierpnia 1988.
Środki masowego przekazu obecne strajki przedstawiają wg starych schematów. Kiedy sięgam myślą wstecz, nie pamiętam, aby jakikolwiek strajk w PRL był legalny. Zawsze też pisano i mówiono o małych grupkach nieodpowiedzialnych ekstremistów, którzy terroryzowali załogę, zmuszając ją do strajkowania. Zawsze też padały pytania: kto za tym stoi i komu to służy. Tak jest i dziś. Dziennikarze bardzo skrupulatnie rozliczają strajkujących z każdej godziny. Czas, aby równie skrupulatnie wyliczyli straty spowodowane przez władzę w ciągu przynajmniej ostatnich siedmiu lat.
Szczecin, 24 sierpnia
„Biuletyn Strajkowy”, nr 7, z 25 sierpnia 1988.
Piąty dzień strajku rozpoczęliśmy z otuchą, gdyż było to święto Matki Boskiej Częstochowskiej. Z tej okazji na terenie stoczni, przy bramie, odprawiona została msza święta. Natomiast po południu telewizja podała wiadomość, na którą tak czekaliśmy: generał Czesław Kiszczak wysunął propozycję, aby odbyć w możliwie szybkim czasie spotkanie z przedstawicielami różnorodnych środowisk społecznych i pracowniczych. „Mogłoby ono przyjąć formę «okrągłego stołu»”. [...]
Na mitingu Jacek Merkel powiedział, że zaproponowano nam wreszcie „okrągły stół” zamiast kwadratowej celi, ale ponieważ to pierwszy etap, najtrudniejsze chyba jeszcze przed nami. Alojzy Szablewski był bardziej spontaniczny, krzycząc: „Ucałowałbym każdego z osobna, że pozostaliście, że nie zdradziliście! Inni odchodzą do wygodnych łóżek, a wy tu śpicie na styropianie!”. Potem odbyła się tradycyjna defilada kilkudziesięciu wózków akumulatorowych. Na każdej platformie stawało po 10-12 mężczyzn, zapartych w siebie ramionami, a pojazdy robiły długą rundę i wśród skandowania haseł rozwoziły bractwo w głąb stoczni. Takie kawalkady przemierzały teren po kilka razy dziennie, odnawiając poczucie siły, wolę wytrwania, solidarność.
Gdańsk, 26 sierpnia
Lech Wałęsa, Droga do wolności. 1985-1990 decydujące lata, Warszawa 1991.
Nie odczuwamy zmęczenia, zwątpienia, ani braku wiary. To dlatego, że nasza załoga wyraźnie widzi cel, jaki sobie wytyczyła: zalegalizowanie „Solidarności”. [...] ten strajk to jest nasze powiadomienie Prokuratury o przestępstwie. Nasz telefon do Prokuratura, że oto władze chcą nam odebrać godność osobistą, prawo do pracy, prawo do wypoczynku, odebrać nam naszą wiarę, historię, kulturę, z wszystkiego chcą nas okraść. I o tym przestępstwie największego kalibru zawiadamiamy Prokuraturę.
Szczecin, 28 sierpnia
„Biuletyn Strajkowy”, nr 10, z 29 sierpnia 1988.
Rozrywki kulturalne na strajku zapewniali piosenkarze i aktorzy, ale także sami stoczniowcy. Niezapomniane wrażenie zrobił na mnie spektakl, którego fragmenty obejrzałem 30 sierpnia. Oto przed drugą bramę nadjechały od strony stoczni trzy wózki akumulatorowe przerobione na wozy pancerne — dwa zomowskie i jeden wojskowy. Oba pojazdy zbliżyły się do ustawionej kołem grupy młodych robotników, którzy rozwinęli flagi i zaczęli skandować: „So-li-dar-ność!”. Styropianowe działka plunęły w nich wodą z hydronetek, a spod styropianowych, pomalowanych na niebiesko bud wyskoczyli „zomowcy” w przyłbicach i zaczęli okładać gapiów rulonami z papieru. Tłum tylko na to czekał, wyjmując z kieszeni styropianowe kamienie, których setki poszybowały w stronę napastników. „Zomowcy” wobec takiego odporu w popłochu cofnęli się do wehikułów, zawracających powoli ku stoczniowemu kanałowi i ukazujących napisy: „Nasze pały ojczyźnie”, „Gdzie siła, tam prawda”, „Zapraszamy do dialogu”. W tym czasie „żołnierze” bezskutecznie próbowali odpalić ze swej wyrzutni styropianową rakietę. Całemu wydarzeniu towarzyszyły śmiechy, krzyki i połajanki.
Gdańsk, 30 sierpnia
Lech Wałęsa, Droga do wolności. 1985-1990 decydujące lata, Warszawa 1991.